Recenzja "High as Hope"

KATEGORIA: Muzyka

Zawsze podziwiałam to, jak kolory widoczne na okładkach płyt Florence and the Machine odpowiadają muzyce, która się na nich znajduje. W przypadku "High as Hope" stonowane barwy, tak silnie kontrastujące z jaskrawą oprawą "Lungs" czy "Ceremonials", słusznie zapowiadają wielką przemianę. Florence and the Machine uspokoili się.

Zaszły dwie poważne zmiany, jeśli chodzi o warstwę instrumentalną. Po pierwsze, prawie jej nie ma. Główny instrument na tym albumie to głos Florence Welch. Wiele jest na płycie momentów, kiedy możemy przysłuchiwać się tylko i wyłącznie jemu. Na "High as Hope" to, co dzieje się w tle jest wyjątkowo ubogie, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę, do czego przyzwyczaili nas Florence and the Machine, a przyzwyczaili nas do wielkiej ściany dźwięku i gigantycznych, szalonych bębnów. Zabrakło rozmachu typowego dla zespołu. Teraz częściej usłyszeć można stłumione uderzenia czy klaskanie.

Drugą zmianą, którą doskonale słychać, jest orkiestra. Skrzypce, wiolonczele i sekcja dęta stanowią nieodłączną część tego albumu, przez co brzmi on jeszcze bardziej kameralnie, a jednocześnie bogato. Bo pomimo odczuwalnych różnic między tym krążkiem a resztą dyskografii, utwory na "High as Hope" zdołały zachować charakterystyczną dla Florence and the Machine wielowarstwowość i napięcie. Choć uspokojone, nadal rozwijają się i są interesujące. Ten album się nie nudzi, choć trzeba się do niego przyzwyczaić, tym bardziej jeśli oczekuje się od zespołu tego, co zwykle.

Tekstowo Florence Welch odprawia egzorcyzmy, przeprasza i schodzi na ziemię. Pojawiają się listy do muzy i do siostry. Nie ma już wszechogarniającej, wyniszczającej miłości, zamiast tego Florence śpiewa o egzystencjalnych problemach i stawia pytania bez odpowiedzi. Jest to kolejna rzecz odróżniająca "High as Hope" od jej poprzedniczek - znajduje się na niej tylko jeden tekst o miłości o wymownym tytule "The end of love", co sygnalizuje koniec pewnej epoki.

Myślę, że to najspokojniejszy i najbardziej osobisty album w całej dyskografii Florence and the Machine. Dodatkowo, jest bardzo spójny i świetnie broni się jako całość. Chociaż motywem przewodnim jest nadzieja, nastroje na krążku wahają się - mamy mroczne "Big God", nieco samotne " Sky full of song" czy wreszcie energiczne, optymistyczne "Hunger" lub "Patricia". Pobrzmiewają na tej płycie echa poprzednich dokonań zespołu, jednak "High as Hope" to zdecydowanie coś nowego. Myślę, że najlepiej słychać to w utworze " Grace", który o wiele lepiej zabrzmi w zadymionej kawiarni wieczorową porą niż na stadionie.

Album spodoba się wszystkim słuchaczom otwartym na zmiany, choć ortodoksyjni fani zespołu z czasów "Lungs" czy "Ceremonials" mogą być nieco oburzeni.

Julia Szymańska
Redakcja Muzyczna

Ta strona wykorzystuje cookies tylko do analizy odwiedzin. Nie przechowujemy żadnych danych personalnych. Jeśli nie zgadzasz się na wykorzystywanie cookies, możesz je zablokować w ustawieniach swojej przeglądarki.

OK