THE LIBERTINES - CAN'T STAND ME NOW

Alex Stolze feat. Ben Osborn

KATEGORIA: Muzyka

Wciąż jestem w szoku. Powoli się otrząsam. Są koncerty, w których szukam czegoś dla siebie, szukam wspólnych punktów zaczepienia, aby to nie było ani za słodkie, ani zbyt agresywne, ani zbyt miałkie, ani też nazbyt snobistyczne i pompatyczne. Aby rezonowało mnogością, brudem i czystością, ciężkie wino o słodkich nutach. Zgrzyty, konflikty, chwile uniesień, chwile radości, nostalgie, poszukiwanie swojego miejsca w życiu, generalnie kocioł. Teoretycznie nie można mieć wszystkiego naraz. Muzyka Bena Osborna i Alexa Stolze jest zjawiskiem, w którym nie szukam kompromisów, aby się nią delektować.

Wyposażeni w rytmy oparte na elektronicznych brzmieniach house, indie, czasem techno, dodają emocjonalnego wyrazu skrzypcami, pojawia się też ukulele, elektroniczne pianino. Głos Bena przypominał mi Victora z "Gnijącej Panny Młodej", pełen spokoju, pomimo groźnych subbasów, syntetycznych przeszkadzaczy, w jakimś stopniu szuka siebie samego na tle szarpanych skrzypiec, skromnych melodii. Niby brzmi ładnie, ale to wszystko wzbudza jakiś dziwny, a zarazem pożądany niepokój. Tak też się zaczynał koncert - Ben po zagraniu pierwszego, instrumentalnego utworu czyta krótki fragment poezji o poczuciu straty, szukaniu idealnego azylu, jednocześnie rozumiejąc, że jest on dalej niż sięgają nasze ramiona, bywa nieuchwytny i po części taki powinien pozostać, bo wyśnione piękno którego szuka jest kruche, a on sam przy spotkaniu może stać się łamiącym bodźcem. Puls syntetycznie brudnych bitów nadaje koncertowi żywotności, co pozwala muzykom zaaplikować nostalgię bez poczucia znudzenia. Z początku wydaje się to terapeutyczne, uprzejmie kojące, delikatne w bajkowy, jednak wciąż wytrawny sposób. Pojawia się myśl: czy pozostanie tak "grzeczne" do końca? Czy będzie to muzyka skierowana do tej wrażliwej części ludzi, a tych tańczących pewnymi stopami po ziemi... po prostu nie do końca nimi zahula? Bo jak powszechnie wiadomo: piekła nie ma, gdy dusza hula.

Gama poruszanych klimatów poszerza się z wejściem Alexa Stolze i parę utworów dalej wchodzimy w cięższe emocje, drapieżniejsze. Na sali jest ciemno i zapalone świeczki przy stolikach wydają się w tym momencie buchać swoimi skromnymi płomyczkami nieco mocniej, że tak powiem: yeah baby, wchodzimy na dancefloor się pobujać - to jest ten moment. Alex zaskakuje wyciąganiem dynamiki głosu aż do partii wykrzykiwanych, zapętlone w looperze melodie skrzypiec i rozwinięcia perkusyjne pozwalają ludziom płynąć coraz mocniej i gdyby nas nie była tylko garstka, wiara bankowo by wstała i zaczęła bansować. Muzycy czują się swobodnie na scenie, rozmawiają zwięźle, ale bez dystansu z publicznością. Być może to okoliczności kameralnego koncertu umożliwiają nam stworzenie takiej komunikacji, po zasłużonych aplauzach, anegdotach i żartach pomiędzy utworami na sam koniec muzycy przedstawiają się - a po nich, poprzez spontanicznie powstałą do tego sposobność... przedstawia się każdy ze słuchaczy, w liczbie parunastu osób. Także my poznaliśmy Bena i Alexa, a oni tak samo zapamiętali nas.

Kupiłem sobie płytunię, pogadałem chwilunię, zakręcony totalnie, bo każdy z nas czuł się jak VIP na tym koncercie (i mam nadzieję, że muzycy także). A teraz, gdy powoli opada już kurz wraz z powiekami, zamykam laptopa i ten udany dzień zostawiam za sobą, jednak będę tarabanił znajomym o tym duecie jeszcze nie jeden raz, do czego zachęcam was również po sprawdzeniu materiału. Pozdrowienia, xoxo i ogólnej szerokości wam i temu zespołowi.

Adam Chełchowski
Radio Afera


Ta strona wykorzystuje cookies tylko do analizy odwiedzin. Nie przechowujemy żadnych danych personalnych. Jeśli nie zgadzasz się na wykorzystywanie cookies, możesz je zablokować w ustawieniach swojej przeglądarki.

OK