Fenomeny Kultury #5 – Anna Uddenberg – sztuka (nie)komfortu
KATEGORIA: Kultura
W obecnych czasach coraz trudniej odróżnić autentyczność od stylizacji, zaangażowanie od autoprezentacji, a sztukę od performansu codzienności. Z każdej strony jesteśmy otoczeni przekazami, które kształtują nasze zachowania – nie tylko jako konsumentów, ale też jako obywateli, użytkowników przestrzeni, ludzi uwięzionych w strukturach i systemach. To właśnie w tym przecięciu ciała, przestrzeni, władzy i konsumpcji rodzi się sztuka Anny Uddenberg – artystki, która pokazuje, jak bardzo nasze „komfortowe” życie potrafi być niewygodne. W ramach mojego cyklu nie mogło zabraknąć jej nazwiska. To twórczyni, która nie tyle stawia pytania, ile wciąga nas w nie całym ciałem – dosłownie i metaforycznie.
Anna Uddenberg urodziła się w 1982 roku w Sztokholmie, ale od wielu lat mieszka i tworzy w Berlinie. Jej twórczość łączy w sobie wiele wymiarów: cielesność, płeć kulturową, duchowość, konsumpcję i architekturę, a rzeźby przypominają zarówno przedmioty użytkowe, jak i wyjęte z marzeń (lub koszmarów) projekty przyszłości. Coś, co z pozoru wygląda jak mebel lub designerski przedmiot, po chwili zaczyna przypominać coś bardziej osobistego, cielesnego, a nawet erotycznego. Uddenberg zderza luksus i kontrolę z uległością, pokazując, jak nowe technologie, przestrzenie publiczne i estetyka premium wpływają na sposób, w jaki się poruszamy, zachowujemy i czujemy. A raczej – jak jesteśmy programowani, by czuć się „wygodnie”.
Punktem wyjścia dla Uddenberg była obserwacja współczesnego ciała – zwłaszcza kobiecego – uwięzionego między oczekiwaniami społecznymi a estetyką Instagrama. W seriach takich jak „Savages” czy „Transit Mode” artystka stworzyła hiperrealistyczne sylwetki kobiet w dziwnych pozach, często osadzonych na walizkach lub elementach podróży. Motyw przemieszczania się staje się u niej nie tylko metaforą globalizacji, ale też podporządkowania się systemowi kapitalistycznemu. Uddenberg chętnie odwołuje się też do urbanistyki i architektury. W wystawie „FAKE-ESTATE” w Schinkel Pavillon krytykowała gentryfikację Berlina i budynki, które przypominają bardziej inwestycje niż miejsca do życia. Jej rzeźby są w tym sensie „symulacjami odgrywania roli” – obiekty, które wyglądają jak praktyczne, ale nie spełniają żadnej funkcji. Są jak przestrzenie publiczne, które zapraszają do komfortu, ale w rzeczywistości są materializacją systemów kontroli.
Co istotne, Uddenberg nie unika konfrontacji z seksualnością, ale nie pokazuje jej wprost. Raczej koduje ją w formach, materiałach, strukturach zależności i podporządkowaniu. Sama artystka porównuje swoje rzeźby do „wątpliwych kontraktów” – przypominają one architekturę dominacji, w której ciało człowieka staje się narzędziem ekonomicznego przetrwania. Porównuje urbanistykę, strefowanie przestrzeni i BDSM, bo wszystkie te systemy – jak mówi – opierają się na regułach i zgodzie, która czasem jest tylko pozorna. Prace Uddenberg często przypominają luksusowy showroom. Ale to, co naprawdę pokazują, to nasz własny dyskomfort. Ciało, które nie pasuje. Pozycja, która boli. Rola, której nie wybraliśmy, ale którą odgrywamy każdego dnia.
Rezonans dyskomfortu
Gdy patrzymy na rzeźby Anny Uddenberg, trudno nie pomyśleć o tym, jak bardzo nauczyliśmy się funkcjonować w nieustannym napięciu. Z jednej strony oczekuje się od nas elastyczności, samorozwoju, otwartości na zmiany. Z drugiej – poruszamy się w ramach ciasnych, choć miękko obitych struktur, które oferują iluzję wolności, ale działają według niepodważalnych reguł. Mamy się zmieścić – w grafikach, normach, formularzach, narracjach o sukcesie i równowadze. Kiedy nie pasujemy, to już nie system jest problemem – to my jesteśmy „niedostosowani”. Uddenberg pokazuje ten paradoks w formie bardzo fizycznej. Jej rzeźby są dokładnie takie jak biurowe krzesła czy poduszki ortopedyczne – wyprofilowane „dla naszego dobra”, ale tylko do momentu, gdy nasze ciało się zgodzi. Jeśli nie – boli. W tym sensie sztuka Uddenberg jest jak społeczeństwo ergonomiczne: wszystko ma pasować do człowieka, ale to człowiek musi się najpierw dopasować do wszystkiego.
Jedna z interpretacji mówi, że artystka rzeźbi system, który udaje, że jest dla nas. Ale ten system nie daje się dotknąć – jak luksusowe lobby, do którego można wejść, ale nie można tam niczego dotknąć bez spojrzeń ochroniarzy. Tak działają też współczesne platformy pracy zdalnej, gdzie wszystko wygląda jak zaproszenie do swobody: kolorowe interfejsy, opcje „focus mode”, powiadomienia motywujące do odpoczynku. Ale nie masz wolności – masz tylko narzędzia do bardziej efektywnej produktywności.
Śniadanie kontynentalne, którego nie zjesz
Na pierwszy rzut oka wygląda jak fotel z futurystycznego spa. Albo nieudany prototyp luksusowego masażera z katalogu linii lotniczych. A może nowoczesna maszyna do rozciągania kręgosłupa. Problem w tym, że nikt do końca nie wie, czym tak naprawdę jest „Continental Breakfast Chair”. Między 18 marca a 29 kwietnia w galerii Meredith Rosen w Nowym Jorku prezentowana była wystawa „Continental Breakfast” twórczości Anny Uddenberg, łącząca w sobie elementy wizualnego absurdu oraz socjologicznej prowokacji. Jej „krzesło śniadaniowe” to rzeźba, która naśladuje znajome struktury: siedzenia w samolotach, wnętrza hoteli, architekturę szpitali. Wszystko to, co kojarzy się z wygodą i „dbaniem o użytkownika”, zostaje tu przekrzywione, wypaczone, seksualizowane. Fotel ma formę, która sugeruje, że ktoś mógłby się na nim ułożyć. Tyle że ta pozycja jest daleka od relaksu: to pełna napięcia poza podporządkowania, uprzedmiotowienia, przystosowania ciała do czegoś, co miało być „dla niej”.
To krzesło nie służy siedzeniu. Ono służy oglądaniu. To nie śniadanie, to rytuał wystawiania ciała na widok publiczny. Zresztą sama artystka mówi wprost: ciało w jej pracach jest „rozpieszczane, unieruchamiane, wspierane i ostatecznie unieczynnione – wszystko to na oczach innych”.
Nazwa to gra słów – odnosi się do typowego hotelowego śniadania, zaprojektowanego z góry, przystępnego, kontrolowanego. Nie wybierasz, co zjesz – wybór już został za ciebie dokonany. Dokładnie jak z tym krzesłem. I dokładnie jak z naszymi ciałami, w świecie technologii, wellnessu i designu. Oddajemy kontrolę – z wygody, przyzwyczajenia, z braku czasu. W tym sensie Uddenberg nie rzeźbi tylko z materiałów – rzeźbi z naszych społecznych rytuałów. Pokazuje, jak bardzo podporządkowaliśmy swoje ciała maszynom, systemom, interfejsom, hotelowym śniadaniom. A jednocześnie siedzimy, zgarbieni, w plastiku.
Rzeźba nas samych
Sztuka Anny Uddenberg działa jak lustro – odbija to, kim jesteśmy, ale też pokazuje, w jakich pozycjach się znaleźliśmy – czasem dobrowolnie, czasem z przyzwyczajenia, czasem z braku innych opcji. Jej rzeźby to pułapki myślowe, które wymagają od nas czegoś więcej niż zachwytu: wymagają samoświadomości. Prace artystki nie są wygodne – tak jak niewygodne jest uświadomienie sobie, jak bardzo przystosowaliśmy się do niewidzialnych struktur, które nami zarządzają. To wszystko sprawia, że Anna Uddenberg jest jedną z tych artystek, które nie tylko komentują współczesność, ale ją wyprzedzają. W jej świecie komfort to pułapka, a luksus to estetyka opresji. I może właśnie dlatego potrzebujemy jej sztuki: by raz na jakiś czas wyjść z własnej strefy komfortu i zapytać, kto ją właściwie zaprojektował. I w czyim interesie.
Anna Uddenberg urodziła się w 1982 roku w Sztokholmie, ale od wielu lat mieszka i tworzy w Berlinie. Jej twórczość łączy w sobie wiele wymiarów: cielesność, płeć kulturową, duchowość, konsumpcję i architekturę, a rzeźby przypominają zarówno przedmioty użytkowe, jak i wyjęte z marzeń (lub koszmarów) projekty przyszłości. Coś, co z pozoru wygląda jak mebel lub designerski przedmiot, po chwili zaczyna przypominać coś bardziej osobistego, cielesnego, a nawet erotycznego. Uddenberg zderza luksus i kontrolę z uległością, pokazując, jak nowe technologie, przestrzenie publiczne i estetyka premium wpływają na sposób, w jaki się poruszamy, zachowujemy i czujemy. A raczej – jak jesteśmy programowani, by czuć się „wygodnie”.
Punktem wyjścia dla Uddenberg była obserwacja współczesnego ciała – zwłaszcza kobiecego – uwięzionego między oczekiwaniami społecznymi a estetyką Instagrama. W seriach takich jak „Savages” czy „Transit Mode” artystka stworzyła hiperrealistyczne sylwetki kobiet w dziwnych pozach, często osadzonych na walizkach lub elementach podróży. Motyw przemieszczania się staje się u niej nie tylko metaforą globalizacji, ale też podporządkowania się systemowi kapitalistycznemu. Uddenberg chętnie odwołuje się też do urbanistyki i architektury. W wystawie „FAKE-ESTATE” w Schinkel Pavillon krytykowała gentryfikację Berlina i budynki, które przypominają bardziej inwestycje niż miejsca do życia. Jej rzeźby są w tym sensie „symulacjami odgrywania roli” – obiekty, które wyglądają jak praktyczne, ale nie spełniają żadnej funkcji. Są jak przestrzenie publiczne, które zapraszają do komfortu, ale w rzeczywistości są materializacją systemów kontroli.
Co istotne, Uddenberg nie unika konfrontacji z seksualnością, ale nie pokazuje jej wprost. Raczej koduje ją w formach, materiałach, strukturach zależności i podporządkowaniu. Sama artystka porównuje swoje rzeźby do „wątpliwych kontraktów” – przypominają one architekturę dominacji, w której ciało człowieka staje się narzędziem ekonomicznego przetrwania. Porównuje urbanistykę, strefowanie przestrzeni i BDSM, bo wszystkie te systemy – jak mówi – opierają się na regułach i zgodzie, która czasem jest tylko pozorna. Prace Uddenberg często przypominają luksusowy showroom. Ale to, co naprawdę pokazują, to nasz własny dyskomfort. Ciało, które nie pasuje. Pozycja, która boli. Rola, której nie wybraliśmy, ale którą odgrywamy każdego dnia.
Rezonans dyskomfortu
Gdy patrzymy na rzeźby Anny Uddenberg, trudno nie pomyśleć o tym, jak bardzo nauczyliśmy się funkcjonować w nieustannym napięciu. Z jednej strony oczekuje się od nas elastyczności, samorozwoju, otwartości na zmiany. Z drugiej – poruszamy się w ramach ciasnych, choć miękko obitych struktur, które oferują iluzję wolności, ale działają według niepodważalnych reguł. Mamy się zmieścić – w grafikach, normach, formularzach, narracjach o sukcesie i równowadze. Kiedy nie pasujemy, to już nie system jest problemem – to my jesteśmy „niedostosowani”. Uddenberg pokazuje ten paradoks w formie bardzo fizycznej. Jej rzeźby są dokładnie takie jak biurowe krzesła czy poduszki ortopedyczne – wyprofilowane „dla naszego dobra”, ale tylko do momentu, gdy nasze ciało się zgodzi. Jeśli nie – boli. W tym sensie sztuka Uddenberg jest jak społeczeństwo ergonomiczne: wszystko ma pasować do człowieka, ale to człowiek musi się najpierw dopasować do wszystkiego.
Jedna z interpretacji mówi, że artystka rzeźbi system, który udaje, że jest dla nas. Ale ten system nie daje się dotknąć – jak luksusowe lobby, do którego można wejść, ale nie można tam niczego dotknąć bez spojrzeń ochroniarzy. Tak działają też współczesne platformy pracy zdalnej, gdzie wszystko wygląda jak zaproszenie do swobody: kolorowe interfejsy, opcje „focus mode”, powiadomienia motywujące do odpoczynku. Ale nie masz wolności – masz tylko narzędzia do bardziej efektywnej produktywności.
Śniadanie kontynentalne, którego nie zjesz
Na pierwszy rzut oka wygląda jak fotel z futurystycznego spa. Albo nieudany prototyp luksusowego masażera z katalogu linii lotniczych. A może nowoczesna maszyna do rozciągania kręgosłupa. Problem w tym, że nikt do końca nie wie, czym tak naprawdę jest „Continental Breakfast Chair”. Między 18 marca a 29 kwietnia w galerii Meredith Rosen w Nowym Jorku prezentowana była wystawa „Continental Breakfast” twórczości Anny Uddenberg, łącząca w sobie elementy wizualnego absurdu oraz socjologicznej prowokacji. Jej „krzesło śniadaniowe” to rzeźba, która naśladuje znajome struktury: siedzenia w samolotach, wnętrza hoteli, architekturę szpitali. Wszystko to, co kojarzy się z wygodą i „dbaniem o użytkownika”, zostaje tu przekrzywione, wypaczone, seksualizowane. Fotel ma formę, która sugeruje, że ktoś mógłby się na nim ułożyć. Tyle że ta pozycja jest daleka od relaksu: to pełna napięcia poza podporządkowania, uprzedmiotowienia, przystosowania ciała do czegoś, co miało być „dla niej”.
To krzesło nie służy siedzeniu. Ono służy oglądaniu. To nie śniadanie, to rytuał wystawiania ciała na widok publiczny. Zresztą sama artystka mówi wprost: ciało w jej pracach jest „rozpieszczane, unieruchamiane, wspierane i ostatecznie unieczynnione – wszystko to na oczach innych”.
Nazwa to gra słów – odnosi się do typowego hotelowego śniadania, zaprojektowanego z góry, przystępnego, kontrolowanego. Nie wybierasz, co zjesz – wybór już został za ciebie dokonany. Dokładnie jak z tym krzesłem. I dokładnie jak z naszymi ciałami, w świecie technologii, wellnessu i designu. Oddajemy kontrolę – z wygody, przyzwyczajenia, z braku czasu. W tym sensie Uddenberg nie rzeźbi tylko z materiałów – rzeźbi z naszych społecznych rytuałów. Pokazuje, jak bardzo podporządkowaliśmy swoje ciała maszynom, systemom, interfejsom, hotelowym śniadaniom. A jednocześnie siedzimy, zgarbieni, w plastiku.
Rzeźba nas samych
Sztuka Anny Uddenberg działa jak lustro – odbija to, kim jesteśmy, ale też pokazuje, w jakich pozycjach się znaleźliśmy – czasem dobrowolnie, czasem z przyzwyczajenia, czasem z braku innych opcji. Jej rzeźby to pułapki myślowe, które wymagają od nas czegoś więcej niż zachwytu: wymagają samoświadomości. Prace artystki nie są wygodne – tak jak niewygodne jest uświadomienie sobie, jak bardzo przystosowaliśmy się do niewidzialnych struktur, które nami zarządzają. To wszystko sprawia, że Anna Uddenberg jest jedną z tych artystek, które nie tylko komentują współczesność, ale ją wyprzedzają. W jej świecie komfort to pułapka, a luksus to estetyka opresji. I może właśnie dlatego potrzebujemy jej sztuki: by raz na jakiś czas wyjść z własnej strefy komfortu i zapytać, kto ją właściwie zaprojektował. I w czyim interesie.
Jan Mazurczak