Najlepsze Albumy 2019

KATEGORIA: Afera

Jakie albumy wyróżniały się w roku 2019? Dziennikarze muzyczni Radia Afera znają na to pytanie odpowiedź!  Sprawdźcie, jakie płyty w minionym roku najbardziej spodobały się prowadzącym Aferytm!
                                                                                                                                                       

Edgar Hein:

Standardowo zaznaczę, że wybieram tylko z polskiej muzyki. Dlaczego? Bo jest jej bardzo dużo. W sensie tej dobrej.
  • Król NIEUMIARKOWANIA - Błażej kolejny raz pokazał, że na krajowej scenie alternatywnej mało kto potrafi tak połączyć nostalgię i zabawę oraz taneczny bit z refleksyjnym tekstem. Świetne single zaostrzyły apetyt i płyta obroniła się w stu procentach. Swoją drogą widać, że małżeństwo Błażejowi służy także artystycznie.

  • Rebeka POST DREAMS - poznański duet trzyma poziom. Iwona wraz z Bartkiem przetrwali koniec mody na mieszane duety oparte na schowanej gitarze i tanecznym bicie podlanym delikatnym wokalem. Po prostu oni są ponad modą - są zbyt dobrzy i udowodnili to ostatnim krążkiem.

  • Nagrobki POD ZIEMIĄ - Panowie z żartu zrobili projekt obalający tematy tabu. W kraju, w którym należy stać ciszej nad trumną a o zmarłym mówić tylko dobrze, potrafią wziąć na tapet śmierć i jeszcze zrobić z tego wybitne dzieło. O taki postpunk nic nie robiłem, ale cieszę się jak dziecko. Na pogrzebie swojego pluszaka.

  • The Pau RAJ - Paulina oczarowała mnie od pierwszych dźwięków pierwszego koncertu. Skoro poleca jej one-woman-band sam Patyczak to musiał to być ogień. I jest. Najczystszy punkrock, inteligentny, z niesamowitą energią, bez zespołowych kompromisów. Wrażliwość i spostrzegawczość, wizja i chaos. Niech Paulina będzie nową Niką sceny punkowej. Serio, zasługuje by już teraz porównywać Ją z największymi.

  • Noże GNIEW - pierwszy raz usłyszałem ich na Spring Breaku 2018 i potem jeszcze w lipcu w samo południe na Jarocinie. Wyczekiwałem płyty i się absolutnie nie zawiodłem. Ich debiut to najlepsza polska postpunkowa płyta ostatnich lat a oni mogą stać się zaraz naszym towarem eksportowym. Skoro Trupa Trupa mogła to dlaczego nie ich wrzask?
                                                                                                                                                       

Alicja Dec:
  • Foals EVERYTHING NOT SAVED WILL BE LOST. PART I - Brytyjczycy powrócili i można powiedzieć, że zawojowali rok 2019. Na początek zaserwowali nam kawałki w znanym sobie stylu, by pod koniec roku wrócić z drugą częścią płyty, bardziej drapieżną, nieco odstającą od zdystansowanego na co dzień klimatu ich utworów. I szczerze mówiąc - bardziej przemawia do mnie ta wcześniejsza, marcowa odsłona – Foalsom świetnie wychodzi łączenie momentów szybszych, niespokojnych („In Degrees”, „On The Luna”)  z nostalgią, zadumą i melancholią („Exits”, „Sunday”). Do tego globalnie zaangażowane teksty. Szacunek.

  • Fisz Emade Tworzywo RADAR - Zagorzali fani nowości mogą być nieco zawiedzeni, bo autorzy nie robią tutaj jakiejś znacznej zmiany stylistyki. Od razu słychać charakterystyczne frazy i warstwę tekstową na wysokim, jak na Tworzywo przystało,  poziomie. Co może się podobać, to sięgnięcie w niektórych utworach po syntezatory rodem z lat osiemdziesiątych („Wolne Dni”, „Jestem W Niebie”). Te kawałki po prostu same chodzą.

  • Metronomy METRONOMY FOREVER - Po raz szósty spotykamy się z grupą z Wielkiej Brytanii i nadal jest to bardzo miłe spotkanie. A przez liczbę utworów to spotkanie wydłuża się do prawie godziny z elektroniką z wysokiej półki. Płyta przyjemnie relaksuje, przeważnie w rytm żywszych „Lately” i „Sex Emoji” czy spokojniejszych „Walking In The Dark” i „Lying Low”.

  • Terrific Sunday MŁODOŚĆ - Chłopaki na swoim drugim albumie rozwinęli skrzydła. Sięgnęli również tekstowo po język polski, co było dobrą decyzją (choć „Fire Swim” ładnie się broni). Znajdziemy tu utwory nasycone, napełnione dźwiękami i emocjami, podkreślające raz radosne, raz trochę mniej wesołe emocje. Po przesłuchu czuć przede wszystkim bijącą od zespołu energię, energię młodości. Oby tak dalej!

  • Temples HOT MOTION - Trzeci studyjny album, chciałoby się powiedzieć – dopiero. Młodsi stażem bracia swoich kolegów po fachu, takich jak Tame Impala, Pond i innych, którzy przywracają świetność psychodelicznego rocka  - na kolejnym albumie odważnie stawiają kolejne kroki, zostając w swojej stylistyce. Szczególnie przyjemnie wyróżniają się „Context” czy tytułowe „Hot Motion”. Stylem zarówno ubioru, jak i muzyki zatapiają słuchacza w syntezie lat 70. i współczesności. I niech miksują dalej i więcej.
                                                                                                                                                       

Hubert Jóskowiak
:
  • Aldous Harding DESIGNER - Rok po świetnej płycie Marlona Williamsa, Aldous prezentuje nam kolejny skrawek oldschoolowej nowozelandzkiej alternatywy. "Designer" to płyta niesamowicie piękna i jednocześnie bardzo intrygująca. Całkowicie inna od wszystkiego co możemy usłyszeć na co dzień.

  • Lana Del Rey NORMAN FUCKING ROCKWELL - Na szóstej studyjnej płycie Lana Del Rey powraca do melancholijnych klimatów ze swoich pierwszych albumów. Tym razem jest to jednak znacznie bardziej dopracowane i dojrzałe. I choć nie znajdziemy tu hitów na miarę "Summertime Sadness" to całość jako koncept wypada znakomicie.

  • Foals EVERYTHING NOT SAVED WILL BE LOST - Dwupłytowe wydawnictwo zbierające wszystko to co najlepsze w twórczości Foals. Na obu krążkach sygnowanych tym tytułem mamy i świetne, rozbudowane kompozycje ("Sunday"), mocne gitarowe kawałki ("The Runner") czy niezwykle przebojowe, inspirowane latami 80. utwory ("Exits"). Tymi albumami Brytyjczycy po raz kolejny udowodnili, że są jednym z najważniejszych rockowo-alternatywnych zespołów naszych czasów.

  • The National I AM EASY TO FIND - Może i trochę na wyrost, ale nie potrafię nic poradzić na to, że wszystkie nowe kawałki Berningera i spółki kupuję w ciemno. Niemniej "I am Easy to Find" to bardzo dobra płyta, z wieloma klimatycznymi, świetnie skomponowanymi utworami. Tak ładnego jak "Light Years" The National nie wydali już dawno.

  • The Murder Capital WHEN I HAVE FEARS - W tym roku środek ciężkości nowej fali wyspiarskiego punk rocka przeniósł się z Anglii do stolicy Irlandii. Genialne debiuty dublińskich Fontaines D.C. i The Murder Capital to w tym roku najlepsze co spotkało muzykę rockową. Ci drudzy do Idles'owego brzmienia i przekazu dorzucają jeszcze sporą dawkę post-punk'a spod znaku Joy Division. Ian Curtis spotyka Joe Strummera? Lepiej być nie mogło.
                                                                                                                                                       

Jakub Budner:
  • Dream Theater DISTANCE OVER TIME - czternasta płyta i czternasty dowód na to, że głowy muzyków DT są jak studnia pomysłów, która nie ma dna. Sama nazwa zespołu jest gwarancją najwyższej jakości progresywnego rocka oraz unikalnej zawartości na każdym z krążków. Nowy album jest cięższy, mocniejszy. Zawiera wszystkie wspaniałości, do których przyzwyczaiła nas kapela: techniczna perfekcja, potężne riffy, nieszablonowe kompozycje, wirtuozerskie popisy i niezwykłe melodie (tym razem autonomicznych utworów– poprzednia płyta była koncepcyjna).

  • Rammstein RAMMSTEIN - Warto było czekać całe 10 lat na tradycyjny zestaw jedenastu kompozycji od niemieckiego giganta industrialnego metalu.Wśród nic hznalazł się absolutny hit tego roku –pierwszy singiel,otwierający album „Deutschland”, który wraz z kontrowersyjnym teledyskiem, niczym blietzkrieg, w mgnieniu oka podbiła internet (ponad 90 mln wyświetleń na YT). Może cały krążek nie jest najmocniejszym punktem w dyskografii zespołu, ale z pewnością wyróżnia się wśród reszty dorobku stylistyką i różnorodnością kompozycji.

  • Mazolewski/Porter PHILOSOPHY - Trzeba przyznać, że John Porter ma szczęście do partnerów (tych muzycznych). Dwa lata temu „związał się” z Nergalem, a obecnie z Wojciechem Mazolewskim, który porzucił kontrabas, by założyć gitarę basową na ramię i kowbojski kapelusz na głowę. Kolaboracja dwóch ikonicznych postaci polskiej sceny, zaowocowała powstaniem muzycznej filozofii, łączącej w sobie rocka i bluesa z odrobiną psychodelii. Dużym atutem jest niezwykle dojrzałe i głębokie brzmienie pozornie prostych utworów.

  • Lindemann F&M - Oprócz krążka swojej macierzystej kapeli,wokalista Rammsteina wydał drugi album sygnowany własnym nazwiskiem. Choć poprzeczka zawieszona była wysoko, a Till Lindemann sylwetą nie przypomina lekkoatlety, to przeskoczył ją z dużym naddatkiem. Na F&M nie brakuje kontrowersji, a każdy utwór jest wyjątkowy. Ogrom inspiracji, zaczerpnięty z różnych gatunków muzycznych został zręcznie wpleciony w charakterystyczny,ognisty styl wykonawcy oparty na ciężkim gitarowym uderzeniu i chwytliwych,elektronicznych melodiach.

  • The Racounteurs HELP US STRANGER - artysta znany z niejednej kapeli – Jack White w tym roku powrócił na czele składu The Raconteurs. Na nowym krążku znalazło się sporo garażowego brzmienia z dozą indie, bluesa i folku, a wszystko zagrane z rock’and’rollową energią. Krążek niejednokrotnie zaskakuje bogactwem dźwięków i alternatywnych aranżacji. Zespół perfekcyjnie stopniuje ich intensywność, co w rezultacie daje wrażenie doskonale zbalansowanej całość.
                                                                                                                                                       

Witold Regulski:
  • Fontaines D.C. DOGREL - Nie wyczekiwane powroty The Black Keys i The Racounters, ale debiuty Fontaines D.C. i black midi były najlepszym, co w 2019 roku spotkało muzykę gitarową. Zarówno “Dogrel”, jak i “Schlagenheim”, choć bardzo od siebie różne, cechują się luzem i energią, które w rocku są szczególnie istotne. A przy tym, wniosły sporo świeżości do gatunku, który ostatnio stał się nieco skostniały. Z tej dwójki wybieram Irlandczyków, bo w przeciągu całego roku to ich muzyka towarzyszyła mi częściej.

  • Brittany Howard JAIME - Ostatni rok przyniósł kilka bardzo udanych płyt, które moglibyśmy przypisać do szeroko rozumianego soulu - na czele z Solange, Raphaelem Saadiqiem i Michaelem Kiwanuką. We wrześniu ukazał się także solowy album liderki Alabama Shakes, Brittany Howard. I powiedzmy sobie wprost – tą płytą Amerykanka pokazała, że skutecznie może wypełnić lukę, którą zostawili po sobie Prince czy nieustannie nieobecny D’Angelo. Spotkałem się kiedyś z opinią, że naprawdę dobra muzyka cechuje się tym, że brzmi tak, jakby mogła być nagrana w dowolnym czasie. Pomyślcie o tym słuchając “Jaime”.

  • Angel Olsen ALL MIRRORS - Mówiłem to już przy poprzedniej płycie Amerykanki i powtórzę również teraz - ogromną przyjemnością jest obserwowanie, jak Angel Olsen z płyty na płytę muzycznie się rozwija. Miałem obawy, czy po „My Woman” artystka nie pójdzie zbytnio w przebojowość, ale na szczęście okazały się one bezpodstawne, choć na „All Mirrors” i tak dużo się dzieje. Obecną na pierwszych wydawnictwach gitarę akustyczną zastąpiły syntezatory, a minimalistyczne aranżacje - smyczki. Do tego dochodzą urocze jak zawsze melodie i otrzymujemy najlepszą do tej pory płytę w karierze Angel Olsen.

  • Enchanted Hunters DWUNASTY DOM - To chyba moje najmilsze zaskoczenie. Głównie dlatego, że spring-breakowy koncert Enchanted Hunters, mimo dużych oczekiwań, nie do końca mnie porwał. Do “Dwunastego roku” podchodziłem więc z rezerwą - jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie. Syntezatory i spoglądanie z nostalgią w stronę lat 80. nie jest ostatnio w polskiej muzyce czymś niecodziennym, ale rzadko zdarza się, by efekt końcowy brzmiał tak świeżo i współcześnie jak w tym przypadku. W połączeniu z harmoniami wokalnymi obu pań i wpadającymi w ucho melodiami wychodzi z tego - przynajmniej dla mnie - polska płyta roku.

  • The Comet is Coming TRUST IN THE LIFEFORCE OF THE DEEP MYSTERY - Rok 2019, tak jak poprzedni, był dla jazzu dobry i mam nadzieję, że pozwolił mu się zadomowić w mainstreamie już na dobre. Jeśli tak się stanie, to w dużej mierze dzięki “Trust in the Lifeforce of the Deep Mystery“. The Comet Is Coming wykraczają jednak daleko poza gatunek, bo choć niewątpliwie przywodzą na myśl dokonania m.in. Sun Ra to ich muzykę, w takim samym stopniu co saksofon, napędzają syntezatory i perkusja. Jazz XXI wieku? Jazz przyszłości? A może to już w ogóle muzyka, która nie daje się zaszufladkować? Tak chyba najlepiej do tej płyty podejść i po prostu się jej oddać.
                                                                                                                                                       

Tomasz Ziołek:
  • Foals EVERYTHING NOT SAVED WILL BE LOST. PART I - Numer jeden chyba z sentymentu, bo Foalsów uwielbiam od lat. Dość mocno nastawiałem się na ich dwupłytowy album „Everything Not Saved Will Be Lost”, lecz w ciemno zakładałbym, że w tym zestawieniu wyżej znajdzie się druga część składanki – mroczniejsza i bardziej gitarowa. Przewrotnie to właśnie pierwsza płyta na której zespół dość śmiało flirtuje ze światem tanecznej, popowej elektroniki okazała się tą do którego najczęściej w tym roku wracałem. Świetne single, genialne taneczne remiksy krążące w necie i klimat w który łatwo wpaść. Po raz kolejny świetna robota.

  • Denzel Curry ZUU - Sam się sobie dziwię, ale w tym roku parę hip hopowych krążków dość mocno przykuło moją uwagę. Tyler, The Creator i slowthai wydali naprawdę dobre płyty, ale to co przedstawił na swoim czwartym krążku Denzel Curry po prostu mnie zmiotło. Tym bardziej ogromny szacunek dla artysty, że po zeszłorocznym „TA13OO” udało mu się po raz kolejny wejść na tak wysoki poziom. Mamy tu srogie bangery, agresywną nawijkę i nawiązanie do wczesnych trapów. Jest nostalgicznie, brudno i mrocznie, a Danzel Curry po raz kolejny udowadnia, że jest „kotem”.

  • !!! WALLOP - Trochę zawiodłem się tegoroczną płytą Metronomy. Nie była oczywiście zła, ale czegoś mi tu brakowało. Ciężko stwierdzić dokładnie czego, ale wiem jedno – odnalazłem to na najnowszym krążku „Wykrzykników”. Beztroski duch, rozwibrowana, dance-punkowa energia i przebojowe melodie to od ponad 20 lat wizytówka stacjonującego w Nowym Jorku bandu. Po raz kolejny mamy tu do czynienia z bardzo różnorodną elektroniką – mamy psychodelię, trochę dance-rocka, grime'u, disco czy rave w stylu lat 90-tych. Płyta świetna do puszczenia w tle i np. sprzątania mieszkania. Nawet nie zauważycie kiedy Wam nóżka chodzi.

  • The Raconteurs HELP US STRANGER - Białego Jacka nigdy dość! Ciężko powiedzieć bym mocno czekał na ten krążek, bo ukazał się on aż 11 lat po poprzednim albumie formacji, ale to właśnie „Gawędziarze” zawsze byli moim ulubionym projektem Jacka White. Mamy tu surowy i szczery, vintage'owy rock'n'roll, szalone gitary, mnóstwo bluesa, ale i funkowego zacięcia oraz wylewający się z tej płyty klimat Nashville. Nie znajdziecie tu nowych i modnych brzmień. I bardzo dobrze! Trochę szkoda, że krążek nie doczekał się szlagiera na miarę „Steady, As She Goes” z debiutanckiej płyty formacji, ale i tak jest genialnie.

  • Trupa Trupa OFF THE SUN - Bardzo chciałem zawrzeć w tym notowaniu polski akcent, a kolejny album grupy Trupa Trupa to bez wątpienia najlepsze co się na rodzimej scenie w tym roku przydarzyło. Zgodnie z tytułem – mroczno i niepokojąco. Mamy tu psychodelię i transowe granie, posępne gitary, nieoczywiste dźwięki i świetną współpracę bębnów i basu. Można tu odczuć nawiązania do kapel z lat 90-tych, ale jednocześnie wszystko jest świeże i fascynujące. Nic dziwnego, że kwartet od lat jest naszym towarem eksportowym, a na samym Pitchforku krążek zbiera świetne recenzje.
                                                                                                                                                       

Paulina Michnikowska:
  • Flying Lotus FLAMAGRA - FlyLo talentem i kreatywnością mógłby obdzielić bez mała kilka większych chińskich prowincji. Flamagra postawiona w szeregu z innymi wydawnictwami Stevena Ellisona nie wyróżnia się jakoś szczególnie, ale nie czarujmy się, utrzymanie poziomu poprzednich wydawnictw, to w przypadku tego artysty spory sukces i nawet trochę strach pomyśleć, co  by to było, gdyby było lepiej ;)

  • Syny SEN - Piernikowski do spółki z ‘88 bardzo mnie w tym roku uraczyli. Sen to taki trochę Gombrowicz polskiego hip-hopu, przypomina  że rzeczywistość w gruncie rzeczy jest grubo “upupiona” i całkiem w porządku jest czasem wywrócić ją na lewą stronę. Taki koncept, chociaż dla jednych może być dziwaczny, dla wielu okazał się podmuchem świeżego powietrza w dodatku nieskażonego autotunem i innymi oklepanymi ornamentami.

  • Little Simz GREY AREA - Londyńska raperka wyrosła na jedną z ciekawszych postaci światowej sceny hip-hopowej. Duży udział i zapewne więcej niż 3 grosze w tym ambarasie miała znajomość z Damonem Albarnem, ale nie o tym. GREY Area to obok taneczno-funkowo-soulowo-jazzowych fuzji, nienaganny flow z odważnym, bezpretensjonalnym, szczerym,  wyraźnym i określonym głosem młodej, świadomej siebie kobiety. Bardzo uczciwy kawał graina.

  • Nick Cave & the Bad Seeds GHOSTEEN - Album piękny, smutny ale i pełen nadziei. Nick Cave otwarcie poddał analizie swoją żałobę, tworząc chyba jedną z najbardziej intymnych i porywających, nasyconą mistycyzmem i surrealizmem, muzycznych historii.  Trudno tutaj rozpisywać się soczyście, bo człowiek zaczyna popadać w tandetną pompę, co zwyczajnie nie ma najmniejszego sensu.

  • Sleater-Kinney THE CENTER WON'T HOLD - 25 lat na scenie, 9 wydanych albumów -  te Panie zdecydowanie wiedzą co robią. Krążek The Center Won’t Hold nie miał łatwego startu, zważywszy na fakt, że perkusistka Janet Weiss postanowiła opuścić zespół na 2 miesiące przed premierą albumu. Sama zawartość jednak nie ucierpiała nic a nic, proces jej tworzenia zakończył się jakiś czas przed ewakuacją Janett. Album nie jest jakimś szczególnym przełomem, nie mniej wyprodukowany (st. Vincent! ) został bardziej niż przyzwoicie. Porządne, miejscami mocno intrygujące, alternatywno-rockowe granie, przełamane popem i odrobiną elektroniki z dziewczyńskim, niekoniecznie słodkim zaśpiewem. Mniam!
                                                                                                                                                       

Julia Szymańska:
  • Billie Eilish WHEN WE ALL FALL ASLEEP WHERE DO WE GO? - Wybór mało zaskakujący, ale nie ma się co dziwić. W utworach na płycie jest bardzo dużo basu, delikatny głos Billie i ciekawe sample. Brak melodii z początku nie był przekonujący, ale mimo to słuchałam tej płyty bezustannie i z biegiem czasu wciągała mnie coraz mocniej. Bardzo, bardzo intrygujący krążek. Swoją „natarczywością” wywalczył sobie pierwsze miejsce.

  • Sam Fender HYPERSONIC MISSILES - Gdy pierwszy raz usłyszałam „The Sound”, wiedziałam już, że jest to pierwszy z miliona razy.  Z płytą było identycznie. To kawał dobrego, alternatywnego grania z bardzo utalentowanym wokalistą na czele. Dodajmy do tego głębokie teksty i wychodzi nam cud, nie płyta.

  • Karolina Czarnecka CUD - Mam nadzieję, że po wydaniu „Cudu” folkorap stanie się oddzielnym gatunkiem, bo takiego grania posłucham jeszcze z wielką przyjemnością. Nie sądziłam, że połączenie folku i rapu może brzmieć tak dobrze, a jednak! Do płyty jako całości mocno dokładają się teksty Czarneckiej, które świetnie analizują otaczającą nas rzeczywistość, a oprócz tego pełne są udanego słowotwórstwa. Zachwyca w nich podejście do religii i duchowości, wyrażane z perspektywy kobiety, która kiedyś przeniosła się z Białegostoku do Warszawy.

  • Mery Spolsky DEKALOG SPOLSKY - Płyta słodka jak Bigotka! Uwielbiam ją, bo ma prawdziwie imprezowy bit i jednocześnie świetne teksty, co mało charakterystyczne dla imprezowych klasyków. Mery w zabawie językiem polskim bije Czarnecką na łopatki. I świetnie używa wulgaryzmów tak, by wydawało się, że ich nie ma.

  • Jade Bird JADE BIRD - Płyta prosta, a piękna. W sam raz, by zrelaksować się przy kominku bądź pokiwać nóżką do wtóru chwytliwych melodii wygrywanych na gitarze przez Jade Bird, której głos przyszedł do nas prosto z lat sześćdziesiątych. Coś dla fanów nostalgicznych, nieskomplikowanych brzmień.
                                                                                                                                                       

Jakub Jarosz:
  • Nick Cave & the Bad Seeds GHOSTEEN - emocjonalna bomba, momentami przytłaczająca i nie do przejścia. Muzyczny pomnik żałoby.

  • Dream Theater DISTANCE OVER TIME - Piękny powrót legendy po słabszej płycie  „The Astonishing”. Nie wymyślają koła na nowo, robią to co zawsze wychodziło im najlepiej. Wirtuozi w bardzo dobrym wydaniu.

  • Michael Kiwanuka KIWANUKA - moje osobiste zaskoczenie roku, odkryty chwilę przed tym jak stał się w Aferze płytą tygodnia. Retro hybryda funk, soulu i rocka, pełna świetnej energii.

  • Angel Olsen ALL MIRRORS - Kiedy parę lat temu usłyszałem "Shut Up Kiss Me" z miejsca zakochałem się w tej Pani, mimo że muzycznie kompletnie nie była to moja bajka. All Mirrors jest bardziej górnolotna, "dystyngowana", momentami eteryczna w porównaniu do poprzednich dokonań Angel Olsen. Najważniejszy klucz jest wciąż pozostaje jednak ten sam - Jej głos.

  • Dirty Sound Magnet TRANSGENIC - kolejne przypadkowe odkrycie tego roku. Energetyczny powiew świeżości z psychodeliczno-futurystyczną nutą. Czerpią co prawda mocno z popu, czuć funkowe klimaty ale nadal jest to kawał dobrego rocka.
                                                                                                                                                       

Ada Jankowska:
  • Mery Spolsky DEKALOG SPOLSKY - przewrotna analogia do wpojonych nam zasad, nawiązanie do imienia artystki, syntetyczna elektronika i teksty które w dowcipny sposób pokazują  jak radzić sobie w świecie pozbawionym wartości. Płyta którą można słuchać sprzątając kuchnię, ale też płyta dla szukających głębokiego przekazu.Całość stworzona na autorskich bitach wokalistki i przesiąknięta jej osobowością.

  • Alcest SPIRITUAL INSTINCT - wyczekiwana płyta francuskiego duetu Neig i Winterhalter’a. Album agresywny, ale nie mroczny. Znajdziemy na nim shogeazowy black metal w ciut delikatniejszym, oksymoronicznym odcieniu, kontrastującą niebiańskość z prymitywizmem i odwieczny wewnętrzny konflikt człowieka. Nagrana na taśmie analogowej, przepełniona poczerniałymi riffami i wieloma ścieżkami wokalu tworzącymi efekt chóru płyta to energetyczny i magiczny album wprowadzający słuchacza w trans i przemyślenia.

  • Billie Eilish WHEN WE ALL FALL ASLEEP WHERE DO WE GO? - artystka, która niespełna dwa tygodnie temu skończyła 18 lat i wciąż nie może kupić sobie piwa zgodnie z prawem większości stanów w USA, wydała nad wyraz dojrzałą płytę. Współautorem tekstów i  producentem płyty jest jej starszy brat. Hipnotyzujący, trochę mroczny ale jednocześnie delikatny, wpadający w półszept wokal , wielokrotne harmonie,  popowe teksty głównie o nieszczęśliwej miłości, nie cukierkowe, przepełnione ironią i goryczą, wszystko poparte wizerunkiem i osobowością tej niesamowitej artystki, która jeszcze nie raz nas zaskoczy.

  • Big Thief U.F.O.F. - trzeci album brooklyńskiego kwartetu wprowadza nas w intymne, mistyczne folkowe brzemienia. Hipnotyzujące tony akustycznej gitary, sinusoidalne przeplatanie wysokiego delikatnego vibrato z niskim, piaskowym wokalem czy często zniekształcone wokale nadają realności tej opowieści o pozaziemskim życiu.

  • EABS SLAVIC SPIRITS - Electro-Acoustic Beat Sessions, wrocławska formacja instrumentalna założona przez Piotra Skorubskiego, tworzy jazzową awangardę , gdzie każdy muzyk jest jednocześnie osobnym dźwiękiem i całością. Muzycy nawiązują do twórczości znanego polskiego pianisty i kompozytora Krzysztofa Komedy. Saksofon, hiphopowe elementy brzemienia jako smaczek i słowiański jazz, tworzą niesamowite, elektryzujące połączenie.
                                                                                                                                                       

Jakub Haplicznik:
  • Floating Points CRUSH - Sam Shepard (z wykształcenia neurobiolog) pod szyldem Floating Points lepiej niż kiedykolwiek wcześniej ubiera w dźwięki swoją fascynacje nauką. IDM w połączeniu ze smyczkami już na papierze wygląda świetnie, na płycie brzmi jeszcze lepiej. Zwłaszcza, gdy jest opakowana w teledyski takie jak Last Bloom, gdzie komputery (podobnie jak na płycie) dopełniają się z pracą ludzkich rąk. A, no i miks roku - a przynajmniej tak brzmi na moim mało audofilskim głośniku Bluetooth. Najlepsze fragmenty: Last Bloom, LesAlpx, Bias.

  • FKA Twigs MAGDALENE - Niektórym nie podobała się okładka (to nie ja), ale płyta to chyba podobała się wszystkim. I słusznie. 9 eterycznych utworów, które są zaskakująco skomponowane (niby piosenkowa forma, ale przyjemnie rozbudowana) i brzmią jak z innego wymiaru, a momentami po prostu niesamowicie wzruszają. Niby 5 lat czekania, ale od 8 listopada dokładnie wiadomo na co Tahliah Barnett przeznaczyła ten czas. Najlepsze fragmenty: home with you, mary magdalene, cellophane, thousand eyes

  • Bon Iver I, I - Ten album symbolizuje jesień(ary), ale jest zima i nadal brzmi świetnie. Justin Vernon na już na dwóch pierwszych płytach posiłkował się komputerami, ale dopiero od ostatniej wyraźnie słychać odejście od folku na rzecz folktroniki. Autotune i vocoder tworzą z jego głosem nową zupełnie nową jakość, a folkowe elementy jak zwykle w przypadku jego płyt po prostu emanują nostalgią. To bardzo miło brzmiące połączenie. Najlepsze fragmenty: Hey ma, Salem, Jelmore.

  • Tyler the Creator IGOR - W 2014 dostał zakaz występowania w Nowej Zelandii, Australii i WIelkiej Brytanii, w tym roku udowodnił, że potrafi pisać o miłości z niesamowicie wrażliwej perspektywy. Nie jest to właściwie zaskakujące, bo Tyler zawsze odznaczał się niesamowitą ekspresją, ale stylistyczny kontrast pomiędzy niemalże horrorcorem a neosoulem uderza - oczywiście pozytywnie. Poza tym udało mu się w końcu zrobić to czego próbował już na płycie Cherry Bomb, czyli stworzyć płytę brzmiącą jednocześnie brudno i ciepło. Do tego możemy dodać jeszcze przepiękne teledyski i mamy komplet. Jedna z najbarwniejszych postaci w rapie od 3 lat wydaje już nie tylko dobre utwory, ale i całe albumy. Najlepsze fragmenty: Igor's Theme, New Magic Wand.

  • Slowthai THERE IS NOTHING GREAT ABOUT BRITAIN - Zdecydowanie debiut roku. Głos małego Northampton w momentami absurdalnej, ale ostatecznie poruszającej emocje jak i świadomość polityczną płycie. Tyron Frampton potrafi jednocześnie brzmieć jak Dizzee Rascal i Slaves, a przy okazji ma świetne ucho do beatów (szczególnie do tych, które łączą w grime i trap, a jednocześnie zachowują w sobie nutę nostalgii). Słodko-gorzki tytuł ktoś bardzo fajnie podsumował - ta płyta przypomina, że jest coś wielkiego w Wielkiej Brytanii. Najlepsze fragmenty: Gorgeous, Crack, Toaster, TN Biscuits.

Ta strona wykorzystuje cookies tylko do analizy odwiedzin. Nie przechowujemy żadnych danych personalnych. Jeśli nie zgadzasz się na wykorzystywanie cookies, możesz je zablokować w ustawieniach swojej przeglądarki.

OK