Czy 'Caroline 2' to jeden z najciekawszych albumów roku?

KATEGORIA: Muzyka

Jest tylko jeden rodzaj miłości od pierwszego wejrzenia, w który wierzę – to miłość do konkretnego dzieła sztuki i/lub kultury, np. albumu muzycznego. Caroline 2 to najnowsza płyta post-rockowego (choć do tej klasyfikacji mam pewne zastrzeżenia) oktetu Caroline. Natknąłem się na nią zupełnym przypadkiem i do momentu przesłuchania pierwszego utworu nie miałem pojęcia, czego mogę się spodziewać. Bardzo skromna okładka albumu nie pomagała – Caroline 2 przyciąga naszą uwagę pozornie nic nieznaczącym zdjęciem, które potencjalnie każdy z nas mógłby znaleźć w odmętach mobilnej galerii.

W kontekście brzmienia płyty jej powierzchowność ma jednak dość klarowne uzasadnienie, którego nie da się nie dostrzec ani nie wyczuć. Projekt od pierwszych akordów otwierającego album utworu „Total Euforia” dosięga nas dźwiękami bardzo ciepłej nostalgii, łącząc je z niecodzienną muzyczną awangardą. Realizuje to poprzez wprowadzanie nietypowego, a przede wszystkim nieregularnego metrum, nie pozostawiając więcej niż kilku dźwięków w jednym tempie. W połączeniu ze wspaniale wyprodukowaną perkusją i absolutnie niespodziewanym syntezatorowym breakdownem, utwór pochłania słuchacza i zmusza do emocjonalnego zaangażowania w cały album. To jeden z największych komplementów, jakie kiedykolwiek wystosowałem pod adresem płyty, a „Total Euforia” może być  jednym z najlepszych utworów, jakie słyszałem w tym roku.

Albumy, które rozpoczynają się wybitnym utworem otwierającym, często na tym cierpią, budując nierealne oczekiwania wobec reszty materiału. W pewnym sensie podobnie jest z Caroline 2. Czy na pewno? Wielką zaletą całej płyty jest „gęstość” jej brzmienia, możliwa głównie dzięki niecodziennej liczbie muzyków (zespół liczy aż 8 osób). Cecha ta jest odczuwalna w każdej piosence i sama w sobie wynosi projekt do rangi jednej z najciekawszych płyt roku. Tego typu brzmienia nie uświadczymy nawet na świetnie wyprodukowanych albumach tzw. mainstreamu – i nie wynika to wyłącznie z odpowiedniego miksu i masteringu. Jest coś magicznego w tym, jak rozmaite instrumenty (od gitar, przez perkusję i sekcje dęte, po smyczki) współgrają i łączą się ze sobą, tworząc swoisty kalejdoskop dźwięków. Świetnie czuć to w powolnym i przeciągłym „song 2”, w którym zespół udowadnia, jak wybitny jest w tworzeniu muzycznych warstw – nie nużących ani nie przytłaczających słuchacza. Silnym punktem albumu jest również „Tell Me I Never Knew That”, nagrany we współpracy z głośną w ostatnich latach art-popową artystką Caroline Polachek. Wspólnie stworzyli niezwykle czuły i intymny utwór, któremu najbliżej do folku progresywnego, choć podlanego dużą dawką post-rockowego songwriting’u.

Fakt, że to, co stworzyła grupa Caroline, nie przypomina mi wprost właściwie niczego, co już słyszałem, jest kolejnym argumentem za wybitnością tego wydawnictwa. Owszem, można doszukiwać się podobieństw do Sigur Rós, późnego Talk Talk czy nawet The Microphones, ale Caroline 2 jest żywym dowodem na to, że w 2025 roku wciąż powstaje innowacyjna, eksperymentalna muzyka, której słucha się z przyjemnością. Trzecim wybitnym punktem albumu jest utwór „Two Riders Down”, któremu najbliżej do wcześniej wspomnianego post-rocka. Niemal siedmiominutowa kompozycja zachwyca powolnym budowaniem napięcia, pełnymi emocji wokalami oraz niezapomnianymi partiami smyczkowymi, unikając przy tym wyniosłej pretensjonalności – co w tego typu muzyce wcale nie jest łatwe. Płyta kończy się utworem zatytułowanym „Beautiful Ending” – i myślę, że ograniczę się jedynie do stwierdzenia, że nazwa mówi sama za siebie.

Mimo mojego wielkiego zachwytu, nie jest to album idealny. Nie jestem fanem niektórych modulacji wokalu, które pojawiają się na większości utworów. Mimo, że nie jestem przeciwny takim zabiegom w innych gatunkach muzycznych, to autotune nie pasuje moim zdaniem do muzyki około post – rockowej. „When I Get Home” to piękny utwór oparty w większości na dość prostej melodii, przewijającej się przez cały czas jego trwania – jednak jako całość jest zbyt długi i monotonny, przez co nie wypada najlepiej w kontekście całego projektu. „Coldplay Cover” cierpi na podobną przypadłość – to piosenka, która świetnie sprawdziłaby się na bardziej minimalistycznym i konwencjonalnym albumie, niestety nie są to cechy Caroline 2.

Jak napisałem we wstępie – album skradł moje serce od pierwszych sekund. Tego brzmienia nie uświadczycie nigdzie indziej – i myślę, że dla wielu osób kochających muzykę może to być największa z możliwych rekomendacji. Caroline 2 brzmi jak najpiękniejszy lipiec w życiu: pełen przeżyć, emocji, szczęścia, ale i niepozbawiony łez (choć raczej wzruszenia niż smutku). To moje odkrycie roku i płyta, którą gorąco polecam wszystkim entuzjastom muzyki – zwłaszcza tym, którym nie straszne jest metrum wykraczające poza 4/4.

Nikodem Prokopowicz

Ta strona wykorzystuje cookies tylko do analizy odwiedzin. Nie przechowujemy żadnych danych personalnych. Jeśli nie zgadzasz się na wykorzystywanie cookies, możesz je zablokować w ustawieniach swojej przeglądarki.

OK